Są rzeczy, które bolą bardziej, a i są te, które bolą mniej.
Faktycznie, boli mnie to, kiedy ucieka mi autobus, a na polu panuje mróz.
Mniej boli mnie to, jak z kanapki spada mi plasterek pomidora i spada na klawiaturę.
Nie jem kanapek, bo nie lubię. To w sumie boli minimalnie, ale wciąż jest.
Aczkolwiek jedną z najbardziej bolesnych rzeczy są noce takie jak ta, kiedy wiem, że jutro czeka mnie szkoła, a ja siedzę przed laptopem i piszę coś co nie jest ani wierszem, ani prozą, tylko moją spowiedzią, którą musiałam gdzieś wcisnąć, a blog najlepiej się na to nadaje.
Wszyscy już śpią, a w moim pokoju wściekle roznosi się "Iris", które niezwykle przypomina to co było, to co jest i to co jeszcze będzie się tłukło w mojej pamięci do usranej śmierci.
Trzymam się dobrze, uśmiecham się, przeżywam niezłą zabawę, której niektóre przypadki mi zazdroszczą.
Miło. Zawsze jest miło. Szczególnie jak kot się do mnie łasi tak, jak teraz.
Nie interesuje mnie fakt, że mogę się starać o stypendium, które gdybym chciała -załatwiłabym sobie z palcem w dupie. Nie interesuje mnie też fakt, że mogłabym nawet zawalić półrocze.
W sumie to obowiązki są, bo są, a ja je zgrabnie wymijam, robiąc jeszcze obrocik w powietrzu i zawsze się ze wszystkiego wywiążę.
Aczkolwiek zamyślanie się i nostalgia są, trwają i najprawdopodobniej trwać będą.
Tęsknię. Tak troszkę.
Tęsknię za planami rozkminiana tego, skąd wytrzasnę kwas siarkowy na kolegów, którzy próbowali wydłubać Ci oko.
Jest mi przykro, że teraz muszę sama iść do sklepu po to, żeby kupić pieprzoną zupkę chińską, a jeszcze kiedyś to ty nosiłeś specjalnie dla mnie kanapki w kieszeniach.
Kłamstwo typu "rozmawiam tylko z koleżanką" przestało być tak zabawne jak było, kiedy się kryłam podczas histerycznych śmiechów razem z tobą.
W sumie to nie pamiętam kiedy ostatnio zakreślałam dni w kalendarzu i liczyłam godziny, podczas których nie mogliśmy się nawzajem irytować.
Zabawnie było też, kiedy próbowałeś utopić mnie w jeziorze, a ja Ciebie w wannie.
O, albo jak dostałeś kajdanki na urodziny!
Albo jak myślałeś, że roczna siostra odgryzła Ci palec. Musiałeś być naprawdę głupi, bo ona nie miała zębów.
Brakuje mi tego, jak nazywałeś "słonecznymi skurwysynami, którym nogi z dupy powyrywam" każdego mojego kolegę, oraz każdego faceta łącznie z panem ze sklepu naprzeciwko, który sprzedaje mi pączki za pół ceny.
Nauka korzystania z biletu miesięcznego, hm... Nie, nawet taka drobnostka zapadła mi w pamięć.
Ej, to w końcu za te punkty w Tesco dostaniemy bagietki i się nimi spoliczkujemy?
Albo rozmowy to późna w nocy.. Ooo, tak! Jaki był nasz rekord? Od szóstej rano do szóstej rano? Powinnam to sprawdzić.
Jest trochę inaczej, bo teraz piszczę na widok plamy na zakolanówce, a jeszcze niegdyś nie obrzydzało mnie nawet to, jak paradowałeś niemalże na golasa, jak mało nie ujebałeś sobie palca kosiarką, albo jak wsadzaliśmy sobie języki do gardeł.
Młoda.
A czuję się, jakbym przeżyła sto lat.
90% choroby psychicznej, 10% głupoty.
I w sumie teraz dalej mógłbyś ćpać zapach moich włosów, tylko jest jedna przeszkoda.
Niepotrzebnie nie patrzyłeś pod nogi.
Gdyby nie ten drobny szczegół, nie poślizgnąłbyś się na tych cholernych schodach i nie poleciałbyś w dół.
Gdybyś patrzył pod nogi.. Cóż, istnieje duże prawdopodobieństwo na to, że...
Żyłbyś teraz.
Nie, chociaż to wygląda na trolla, to takim nie jest. Jakoś tak przy słuchaniu "Iris" coś mnie napadło na napisanie takiego listu, czy Lucario jeden wie co to jest - wypowiedzi adresowanej do zmarłej już osoby, która była mi najbliższa.
Ale cóż, raz wóz raz przewóz, o ile w tym przewozie nie ma ekshibicjonistów, których ostatnio spotkałam w autobusie.
Co za ludzie, co za ludzie.
"Jestem twoją klątwą i przekleństwem,
Niedokończoną przyjemnością,
Przegryzioną wargą do krwi.
Jak oszołomiony wicher,
Omijam oka twojej sieci.
(...)
Jestem twym śmiertelnym wrogiem,
Złym snem który nie miał dokąd odejść."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz